piątek, 30 kwietnia 2010

Real world

No tak, pobudka o godzinie siódmej, piękna pogoda, słońce, rześkie powietrze, cudny poranek...
A potem bieg na autobus, przystanek, skasowany bilet, tłumy pasażerów i słuchawki w uszach.
Czekanie, nie Twoja kolejka i skończyło się niezbyt miła wędrówką, przez starocie, zakamarki i 40 minut płaczu.
A teraz trochę mi wstyd, że było bez ładu i składu, porozrzucane myśli i słowa, zasmarkane chusteczki i czkawka.
Oczy piekły, głos na moment odmówił posłuszeństwa i widzę cały czas tylko oczy słuchaczki, która próbowała ułożyc to w całośc. Mnie się nie udało, chociaz to wszytsko kłebiło się we mnie i z moich ust wypadało, jak ślepaki.

Cóż, taki dzień...


wtorek, 27 kwietnia 2010

Ceramika







Odebrałam dzisiaj prace z warsztatów ceramiki. Wyszły.. .dalece od moich wyobrażeń (dobrze, że nie namówiłam Mojego Męża na ten piec do wypalania...uff). Muszę jeszcze ostro potrenowac. Poza tym miałam do dyspozycji tylko jeden rodzaj gliny szamotowej, więc kto wie, jakbym się rozkręciła, to myślę, że nie starczyło by i półek na te wszystkie cudaczne cudaki.
(Ale dziś ze mnie poetka, jak Leśmian prawie...)

Tymczasem niestety droga Olgo, Popielniczka Nie-popielnicząca niestety pękła...zatem będę musiała jeszcze raz iśc na ceramiczne warsztaty, żeby nie popełniac błędu suchej gliny i ulepic ją ponownie, dla Ciebie. No i po niespodziance, ale tylko w połowie, bo może wpadnie mi do głowy coś innego:)
Mam czas do 11 maja, więc myślę, że wpadnie mi do głowy nie jeden pomysł i nie dwa...

Tymczasem anniversary już dziś:)
Nie okrągła, nie specjalnie wyjątkowa, ale nasza i to po raz pierwszy od kilku lat możemy ją spędzic spokojnie, we dwoje i w dobrych nastrojach.

Zaczęło się pachnąco, fioletowo i charming-owo...


Oto nasze zmagania:)



http://kreatywniecom.blogspot.com/2010/04/wyplatanie.html

Serdecznie zapraszam do oglądania:)

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Hoduję nowe piegi

Piękne dzisiaj słońce, więc postanowiłam połączyc przyjemnie z pożytecznym. Wzięłam szwedzką prozę i usiadłam w słoneczku. Niestety nie mogę opalac jeszcze brzucha, więc opalam się w paski:
Dekolt-tak, brzuch - nie, nogi-tak :)
Czytam i tak się momentami zaczytuje, że nie słyszę nawet hałasu aut i rozpędzonych motocykli, dochodzących z niedaleko położonej 2-pasmówki.


"Rebeliantka o zmarzniętych stopach" Johanna Nilsson

" Rebelianci nie opalają się, gdyż dołączyliby w ten sposób do (zamerykanizowanego) tłumu, który nie waży się pokazywca bez opalenizny, a dołączając do tłumu przestaje się byc rebeliantem, to oczywiste. Rebelianci w ogóle nie przejmują się ideałem wyglądu, jaki dominuje w społeczeństwie i robi z ludzi czerniakowców, anorektyków, bulimików, odtłuszczeniowców, plastikowców, silikonowców, kulturystów, anabolikożerców. Rebelianci ubierają się jak chca a nie według oczekiwań innych. Wkładaja np. dżinsy na bal czy ślub. (Sama zamierzam wziąśc ślub w białych dżinsach ze srebrnymi perełkami białych trampkach ze srebrnymi sznurówkami i i białym swetrze z długim rękawem z jakiegoś ciepłego niegryzącego materiału.) Rebelianci nie zmieniają poglądów zależnie od mody. Rebelianci nie odczuwają potrzeby by uchodzic za rebeliantów. Prawdziwi rebelianci najczęściej nie zdają sobie sprawy, że nimi są. Gdy tylko pojawia się ta świadomośc rebeliant jest w niebezpieczeństwie. Jeśli rebelianci staja się sławni (...) tylko wyjątkowo udzielają wywiadów na temat swoich rebelianckich poglądów. Nie chodzą na przyjęcia do Bindefelda, gdy dostaną zaproszenie. Chodzą tam, jeśli nie zostali zaproszeni. zwracają się per "ty" do króla i nie podlizują się tak zwanej elicie. Pogardzają tymi, którzy mają w pogardzie innych (co samo w sobie jest sprzeczne). Działają najchętniej bez rozgłosu i na małą skalę. Poświęcają się drobnym przedsięwzięciom, łączącym się powoli ale nieuchronnie, w jedno wielkie przedsięwzięcie które pewnego dnia może zmieni świat.
Rebelianci naznaczeni sa jednak dużą ułomnością: to często samotnicy, a żeby zmienic świat niezbędna jest współpraca. Rebelianci nie umieją współpracowac, nie uznają kompromisów.
Świat potrzebuje rebeliantów, ale rebelianci nie sądzą, by oni potrzebowali świata. Z tego powodu niestety nie rebelianci rządzą światem."

Jak odnaleźc sens życia w Handlówce, kiedy nie znalazło się go na studiach teologicznych? Czy tylko Mamona rządzi światem? Czy nikt z nas nie jest Jezusem i zewnętrzna otoczka ma na nas wpływ? Jak nie pójśc z prądem i nie zostac "wyasfaltowanym" i odnaleźc siebie i swoje miejsce wśród akcjocholików, studentów z bogatych rodzin, włóczęgów i narkomanów. I jak dowiedziec się, że jest się rebeliantem?

Serdecznie polecam:)

I'm waiting for You...





Czekają i szukają nowego, miłego właściciela:)


Serdecznie zapraszam:)

www.zielonykufer.pl

www.reczniezrobione.pl

www.rekodzielo.tv

niedziela, 25 kwietnia 2010

Spring, spring...









Wiosenny spacer był owocny, w zdjęcia naturalnie. Bo jak tutaj się oprzec takiej pogodzie, szczególnie nad jeziorem.

Jednak wcześniej postanowiliśmy sfotografowac stary wiatrak. Az serce się kraje, kiedy tak ten biedak stoi na polu i niszczeje coraz bardziej.
Moja wyobraznia nie zna granic i jeżeli tylko moje kieszenie i skarbonki byłyby bardziej wypełnione, chetnie bym sie nim zajęła, bo oczywiście wizja przyszła nagle - jak zawsze zresztą - i wyglądała przecudnie:)

Tymczasem wiosna pełną parą! I tak trzymac:)

sobota, 24 kwietnia 2010

I fanfary....


The end.
Tak wygląda regał, o którym wspominałam, już skończony, na swoim miejscu.
Cudnie, prawda:)

Dalej hurrra:)







Wczorajszy Artysta Dnia zbiegł się idealnie z najlepszym sposobem aby uczcic ten jeden z małych sukcesów, jakie ostatnio niezbyt często mnie odwiedzają...

Otóż wraz z moją Mamą spędziłyśmy popołudnie i wieczór na wyplataniu koszy z wikliny/rattanu.
I jak można było się spodziewac jesteśmy zachwycone. Internet został wczoraj przeze mnie przekopany i nabyłam drogą kupna 2 książki, których już nie mogę się doczekac, i już wiem gdzie mogę zamówic rattan bez lica, do wyplatania, bo moje myśli szaleją obecnie na tym punkcie.
Mój kosz potrzebuje towarzystwa no i przykrywki, naturalnie:)

piątek, 23 kwietnia 2010

Hurra! Hurrrrrra!



Zostałam Artystą Dnia:)
I niesamowicie się z tego cieszę:)

http://www.reczniezrobione.pl/index.php






Dla mnie to fantastyczne wyróżnienie:)

Dziękuję...

środa, 21 kwietnia 2010

Anniversary...

Zbliża się wielkimi krokami dzień, ważny Dla Nas, chociaż tak naprawdę to każda chwila spędzona razem jest ważna...

Too early

Niesamowicie się podekscytowałam, że będzie trzeba odkurzyc pędzle, wybrac nowe kolory, pomyslec gdzie postawic kanapę, a przy okazji wreszcie będzie mozliwośc zawieszenia tych pięknych zasłon, co to kupione a leżą w szafie, bo u nas okna niewymiarowe... Może zmienimy dodatki w kuchni, a w sypialni wreszcie będzie dosyc miejsca na Nasze wielkie łóżko - oczywiście wykonane w połowie przez mojego Pomysłowego Męża (naturalnie z moim szalonym pomysłem:*), i skończą się siniaki i otarcia na kolanach.

Jak zwykle podczas rozwoju całej już ekscytacji nowym miejscem zamieszkania, wielkimi oknami i własną skrzynką na listy, widziałam już kartony pełne moich pierdółek, zaczęłam nawet przeglądac je wszystkie i segregowac... ile przez Nasze 14 lat znajomości się uzbierało, strasznie dużo...
Szczególnie listów.
Bo od listów wszystko się zaczęło:) Tak dla żartu, ponieważ chodziliśmy do tej samej klasy, wiec spotykaliśmy się codziennie. Ale to dzięki nim, powstała prawdziwa i realna szansa aby się naprawdę poznac. Taki mały Wspominek- Umilinek:)
Pełno książek, moich farb, pudełek, pędzli, już nawet zaczęłam zbierac kartony.

A tutaj twarda i nieruchoma jak skała rzeczywistośc.
Po przeliczeniu, realnym prezmyśleniu, pomarzeniu, kilku drobnych kłótniach i nieporozumieniach nic z tego, zostajemy w naszej dziupli, nazywanej równie często bunkrem.

Mieszkanko małe, niskie - kiedyś tu był garaż, potem pracownia a teraz właśnie sobie siedzę w kąciku jadalnianym. Wszystko ściśnietę, kombinowane, wymyślane i specjalnie projektowane. Nie wspominając o Panach co to szaf nie chcieli zrobic... Brak katów prostych, zima trzeba się dogrzewac, latem nie ma czym oddychac...
Ale to Nasze, nasze wspólne, nasz sufit, nasze meble, poustawiane tak żeby było przytulnie, nasza komoda, nasza sypialnia, z moja piękną fioletowa ścianą, czerwony korytarzyk, gdzie często mogę wpaśc w ramiona mojego Mikołaja (gabaryty prowokują ciągłe korki:*).

Wyjątkowy przedsionek w kolorowe paski, który malowałam tydzień.

I nagle przestałam się zamartwiac, bo w tym cały ferworze nowej kredytowo-finansowo-nowo-mieszkaniowej zapomniałam, że to mieszkanko uszykował dla mnie i dla nas przede wszystkim mój mąż, kiedy przez rok byłam za granicą. Mimo wszelkich nieporozumień - baaardzo się różnimy, jakie towarzyszyły nam podczas upiększania naszego gniazdka byłoby mi smutno zostawi to co nie zmieściłoby się nowym domku. A byłoby tego sporo.

I tak jestem dowodem na to, że jednak jestem niewolnikiem przyzwyczajeń do sytuacji i rzeczy.

Zatem teraz, kiedy emocje jeszcze nie opadły, siedzę i szperam, szukam co by tutaj zmienic, żeby uczcic pozostanie w Bunkrze :)

Na pierwszy strzał poszedł kwietnik, czerwony. Potem znienacka napadł mnie pomysł o nowym regale, bo przeciez miejsce kwietnika jest teraz puste.

Mikołaj za to postanowił wreszcie pozbyc się Regału-Na -Odkładanie, który do niczego nie pasuje, a nie było wcześniej czasu aby pomyslec co z nim zrobic. Tak więc będzie pełnił tą samą służbę, ale w Pracowni, tam gdzie jego miejsce.

Tak więc lista zrobiona, pomysłów pełna głowa, zatem:
Do Dzieła!!

A teraz czas spac...
Dobrej Nocy, Kochani...


wtorek, 20 kwietnia 2010

Specjalne zamówienie:)




Specjalne zamówienie jakie miałam przyjemnośc wykonac, dla pewnej Pasjonatki dwóch kółek, wcześniej rowerowych, a teraz motocyklowych.

Szerokiej drogi, Zuzo:)

Tea time

Już niedługo herbaciany czas dobiegnie końca. Dni stają się coraz to dłuższe i nie będę zapewne czuła potrzeby rozgrzewac się aromatycznymi herbatkami.
Zawsze można dodac trochę soku owocowego, kruszonego lodu i miec orzeźwiający zielony napój na letnie dłuuugie wieczory.

Ja uzależniłam się od fantastycznej herbatki, zwijanej ręcznie.
Na początku wygląda tak:



Dosyc mało atrakcyjnie, kulka wysuszonej twardej słomy, ale zapach jest powalający...

Zalewamy gorącą wodą a potem zaczyna się teatr.

Najpierw powoli zaczynają rozwijac się liście...

Żeby pokazac co znajduje się wewnątrz:)






A potem to już tylko, książka, robótka, notebook i można rozkoszowac się każdym łykiem:)



Mniam! Po prostu pycha!!

Too late, a little...


A wczoraj niespodzianka, spóźniona, w oparach złości... A dzisiaj zostało z niej tylko trochę. A ponieważ niestety to nie czas na takie prawdziwie ogródkowe truskawki, musiałam je szybko zjeśc, bo ich smak niestety odbiegał dalece od tego, który zapamiętałam z czasów dzieciństwa:)

Ale zdąrzyłam zrobic małe fotki:)

Mienia zawut Anja, eta prosta niewierjatnaja...

Postanowiłam skończyc to co zaczęłam i postanowiłam po 10 latach przypomniec sobie język rosyjski.
Owszem mając lat -naście, strasznie przeklinałam ten język, alfabet i wszystko z nim związane. Wtedy jak zapewne większośc nastolatek marzyłam o francuskim i hiszpańskim. Nadal myślę, nawet Agnes przesłała mi książkę do nauki hiszpańskiego - po angielsku:), żeby w tym właśnie kierunku zacząc się dokształcac, ale trzeba najpierw coś skończyc i tak w każdy poniedziałek budzę się z odmiana czasowników przez przypadki a wracam z połamanym językiem.
Ale ciesze się, i czytam i czytam i czytam...i czasem słucham ale jak na teraz mało jestem w stanie zrozumiec:)
Najważniejsze, że perspektywy są i zdolności, jak na prawdziwego humanistę przystało:)

Tym czasem ostatnio czekając na tramwaj zauważyłam coś niesamowitego i następnego dnia uwieczniłam.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Hurry up!!


"Szybko, chodź do garażu!! I weź ze sobą aparat!"

No i wzięłam:) Opłaciło się.



sobota, 17 kwietnia 2010

Second life


Z naszej zeszłorocznej wycieczki do Madrytu (Agnes i Daniel - Dziękujemy za gościnę :*), przywiozłam kilka fajnych rzeczy. Oczywiście nie mówię tutaj o tandetnych drobiazgach nikomu niepotrzebnych, które można kupic w każdym sklepiku z pamiątkami, choc i takie pierdołki także znalazły miejsce w moim bagażu.
Lubie przywozi chociaż jeden mały kamyk z miejsca, które mnie ugościło.

Otóż, ugoszczeni iście po królewsku, przez rodziców Daniela, spędziliśmy z nimi sylwestrowa kolacje. A tam same rarytasy: omułki, krewetki tygrysie, przegrzebki, chłodnik truskawkowo - cebulowy, małże zapiekane w muszlach... Same mniejsze lub wieksze pyszności o zupełnie nieznanych i nietypowych smakach. Ale spróbowałam wszystkiego, łącznie z hiszpańskim winem:)

Ale ja tutaj chciałam o tych małżach , zapiekanych w skorupach. Cudne polecam, najbardziej mi smakowały mimo, że nie jestem smakoszem owoców morza.
Pieknie to wyglądało, upieczona małża na skorupie wielkości dłoni... No i nie mogłam sie oprzec, żeby nie poprosic o zostawienie tych muszli. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, co z nimi zrobię, ale są naprawdę przepiękne.
I tak, cześc z nich podarowałam najbliższym i zostało mi 5 sztuk...
Jedną przeznaczyłam standardowo jako talerzyk pod mydełko a reszta trafiła w ręce moje i mojego Męża.



Poprosiłam go o wywiercenie małych otworków, żeby można było nanizac je na żyłkę. Pierwsza nie pękła... uff, pozostały jeszcze 4.




I teraz wchodząc do łazienki, wzrok zawieszam wlaśnie za zawieszkach:)

Life is not a bowl of cherries...

No tak właśnie, mam od wczoraj wenę na pisanie, widocznei nadal jakieś myśli krążą mi gdzieś po karku lub za uchem... Więc pisze i piszę...
Właśnie uporządkowałam zdjęcia i inne elektroniczne dokumenty i znalazłam zdjęcia moich dziełek, które wyciągnełam w kartonów i poupychałam na regałach w mojej pracowni. Te świeczniki są sprzed 8 lat... dawno...



Fantastyczne wrażenie, kiedy zapali się w nich świeczuszki i postawi na tle jednokolorowej ściany:) Miło się na to patrzy, szczególnie podczas długich zimowych wieczorów:)

Hand made - pearl



Uwielbiam to uczucie, kiedy człapiąc po marketach budowlanych wraz z moim Mężem, który szuka natchnienia w kabelkach, listwach, profilach i innych przedmiotach zupełnie mi niepotrzebnych, nagle na horyzoncie pojawia się coś co zapiera mi dech w piersiach....najczęściej ze względu na pozytywnie małą cenę:)
I tak już było....kilka razy:)
Owego dnia, jak zawsze obserwowanie leżących na półkach gwoździ i śrubek mało mnie zachwyciło, postanowiłam zatem wybrac się na przymusowy spacer pomiędzy regałami.
I tak doszłam do kosza, w którym kłębiły się w wściekłością resztki materiałów obiciowych zasłon, i firanek. I nagle mignął mi gdzieś fiolet, beż i faktura, jakby płótna...Więc postanowiłam szybko chwycic to, co na moment zatrzymało się w moim umyśle.
Udało się! Przedarłam sie jak lwica, przez kilka nerwowo przerzucających szmatki starszych kobiet, które utorowały mi drogę do tego wcześniej wspomnianego fioletu. Jak tylko dotknęłam materiał- nie puściłam i wiedziałam co z niego zrobię. Poszewki na poduszki!
Nie zmierzyłam nawet ile było tego materiału, ale spory kawał, przeszyty, ponieważ wczesniej wisiał jako panel przykładowy, razem z innymi tiulami itp. Był oczywiście mocno zakurzony, co natychmiast nie spodobało się mojej alergii, ale całośc kosztowała... 5 zł!! Więc spokojnie zostało jeszcze kilka drobnych na chusteczki higieniczne.
A materiał? Został pięknie podzielony, wyszły 4 poszewki, 2 bieżniki i kawałek na łączona poszewkę.
Od tej pory, bardzo chętnie kierowałam się w materiałowe rejony marketu, łowiac co jakis czas jakieś perełki. Moja mama, dostała piękne firanki tiulowe w małe żółto-białe margeretki, zazdrostki do kuchni i kawałki obiciowego materiału, także na poszewki.

A ja tymczasem wyłowiłam za jakiś czas taki oto piękny materiał w maki, który również przeistoczył się w poszewkę na poduszkę kupioną na innej niesamowitej wyprzedaży:)





Ale żeby była równowaga, mój Mąż nie pozostaje mi dłużny w kreatywności. Już kiedyś przedstawiałam jego drugie ja jako pomysłowy Dobromir, a teraz czas na kolejne niebanalne przedsięwzięcia. Jak to bywa w przerabianych i remontowanych mieszkaniach, nic nie jest łatwe, zatem i meble standardowe niestety nie pasują.
Po kilku walecznych podejściach z firmami zajmującymi się wykonywaniem niewymiarowych (!!) mebli, które stwierdziły, że aż tak nietypowych nie robią...hmmm...
Mój Pomysłowy Dobromir, zanurkował więc do garażu, gdzie znalazł boki i fronty starej szafy, czerwonej. No i zaczęło się. Milczenie, kartki i długopisy leżące wszędzie w całym domu ale koniec końców powstał projekt. Przecudny, nawet specjalnie przemyślany, bo ma miejsce na wiklinowy kosz, otwierany górą:)

No i jaki proekologoczny pomysł, żeby wykorzystac resztki starych szaf:) normalnie rECOdzieło:)


A teraz będzie nawet i druga szuflada:) Kiedy "szaleństwo trocinowe" sie skończy, prześlę zdjęcie z oryginalego miejsca, do którego zostało zaprojektowane:)

Tym czasem, kolejna perełka, podwieszany sufit ręcznie malowany. Wyszedł nam całkiem nieźle
i przecudne robi wrażenie, kiedy oświetla ten malutki korytarzyk, częściowo pomalowany na czerwono. Po zamontowaniu sufitu, zaraz na nastepny dzień, zorganizowaliśmy sobie tam śniadanie... Było strasznie niewygodnie, bo jesteśmy bez watpienia posiadaczami raczej długich nóg, ale było warto:)
Sami oceńcie:)

czwartek, 15 kwietnia 2010

Isn't She lovely...



No i oto ona, Biedroneczka, która towarzyszyła mi dzisiaj przy pikowaniu, sianiu i przesadzaniu. Wraz z cieplutkimi promieniami słońca i pierwszym tej wiosny Paziem Królowej, który postanowił odwiedzic mój taras. Cudniutkie:)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...