wtorek, 12 lipca 2011
Tak jakoś... cieszę się:)
Nie miałam pisac o ciąży. O tym, jak się czuję, jak ją znoszę, czy mam zachcianki, czy wprost przeciwnie... Tak zawsze sobie mówiłam, nie będę ostentacyjnie afiszowac się tym, że zostanę mamą.
Ale chyba nie do końca się to udało:) Może dlatego, że pierwotna wersja mojego macierzyństwa nie była tak kolorowa i naturalna... ale nieważne. Udało się:)
Nadal jednak nie czuję się tak rewelacyjnie jakbym sobie tego życzyła, ale dopiero w połowie zaczynam czuc ekscytację. A ponieważ z moją cierpliwością jestem na bakier, a co za tym idzie już bym chciała żeby był happy end:) Na początku usypiały mnie medykamenty, więc czas jakoś szybciej leciał, a teraz wydaje mi się, że stanął w miejscu. A może to taki dar od fortuny? Żebym mogła się nacieszyc każdą chwilą.
Prawdą jest, że kiedy dopada mnie taki jakiś "ciążowy marazm", zawsze znajdzie się osoba z daleka, która mnie podniesie na duchu:)
A sobota?
Cały dzień na słoneczku, z wysokim filtrem oczywiście :) śpiew ptaków, świerszcze, zapach nagrzanej trawy i zboża, no i od tego ciepłego wiatru aż mi się zachciało kiełbachy z ogniska.
Jak tylko wyjawiłam swoją zachciankę, mój Mąż latał po całym polu, szukając jakiegokolwiek patyka, a drzew tam jak na lekarstwo. Na domiar złego jedynym oświetleniem było ognisko. Ale udało się:) Zjadłam po raz pierwszy od 5 miesięcy mięso ze smakiem:) A mój Mąż dumny jak paw chodził:) i szczęśliwy:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mogę tylko powiedzieć,żebyś mimo wszelkich ciążowych niedogodności,...cieszyła się każdą chwilą! Dla mnie to był wspaniały czas, chociaż bywało różnie...Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa wsparcia, pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuń