Od jakiegoś tygodnia czuje zdecydowany jej spadek.
Podobno istnieje coś takiego jak zmęczenie, krytyczny poziom baterii i nagle okazuje się, że nie jest się już terminatorem...
Pomysły gdzieś pochowały się w głowie, ja nadal męczę czarny moher, który ewidentnie nie chce współpracować. Bunt jakikolwiek postanowił zamieszkać razem z nami i Heleną... A tutaj presja, bo trening trzeba zrobić, wyspać się wypada a i na obiad trzeba coś wymyślić.
Ale w końcu siedzę w domu, mam warzywniak na działce, balkon pełen roślin, szafę pełną włoczki, zamówienie na swetry, treningi, bo kolejny bieg, bo kolejny półmaraton, bo maraton...
Nie zapominajmy o tym, że spiżarnię trzeba zapęłnić na zimę, bo przyjemnie wcina się dżem porzeczkowy podczas zimowego śniadania :)
Nooo... i tak pewnie o czymś zapomniałam ;)
Miłego weekendu!
Kawa. Jak tylko się ogarnę.
OdpowiedzUsuńAle będzie lepiej :-) I tego się trzymajmy :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.