

Staram się jakoś mobilizowac. Prawie codziennie poświęcam 1,5h na spacery nad jeziorkiem, miejskim co prawda ale ptaki tam śpiewają.
Wokół słyszę, przeżyłam to, tamto, będzie lepiej, bądź cierpliwa, ciąża to nie choroba, potem sama radośc... Wiem, w końcu nie takie dramaty ludzie przeżywają. Wiem, bo w branży pełnej cierpienia, bólu i rozpaczy działam codziennie. No teraz już nie i może dlatego taka jestem niepogodzona, że pracowac mi nie dają. W pracy odpoczywałam od reszty, w domu, odpoczywałam od pracy.
Przewróciło się wszystko do góry nogami, a bóle głowy, które wyłączają mnie na 2 dni nie pozwalają racjonalnie myślec, egzystowac... A wytrzymała jestem na ból, w końcu nie jedną operacją mogę się pochwalic... Znacie może jakieś sposoby jak sobie w tymi bólami poradzic? Może czegoś jeszcze nie próbowałam...
Martwię się zbyt dużo. Wiedza czasem nie pomaga w takich rozważaniach...
Za dużo prób za mną darowanych przez fortunę, jestem zmęczona ciągłymi próbami na każdym kroku, które sama nie wiem czy mnie wzmacniają czy zaczynam już się wypalac, popadając w rutynę.
Marzy mi się spokój umysłu i duszy... i mojego ciała, żeby już był happy end...
